Tusk przelicytował i dlatego w Berlinie pominęli Polskę? "Nie tylko Scholz decydował"

Łukasz Grzegorczyk
22 października 2024, 05:58 • 1 minuta czytania
Nieobecność polskiej strony na spotkaniu w Berlinie wywołała lawinę reakcji. Pojawiły się głosy, że Olaf Scholz ograł Donalda Tuska albo że w ten sposób wypadliśmy z dyplomatycznej czołówki. Jedno jest pewne – doszło do wizerunkowego zgrzytu. – Wygląda to, jak koncert mocarstw i nas przy tym stole nie ma – mówi nam ekspert zajmujący się historią protokołu dyplomatycznego.
Donald Tusk ograny przez Olafa Scholza? Burza po spotkaniu w Berlinie Fot. TOBIAS SCHWARZ/AFP/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Przez weekend sieć obiegły zdjęcia ze spotkania, które odbyło się 18 października w Berlinie. Wzięli w nim udział przedstawiciele USA, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. W stolicy Niemiec rozmawiali Olaf Scholz, Joe Biden, Emmanuel Macron i Keir Starmer.


W Polsce jako pierwsze podchwyciły to prawicowe media. Pojawiły się nagłówki o tym, że "tak traktują Tuska". Chodziło o to, że w stolicy Niemiec zabrakło przedstawiciela z Warszawy.

– Po co mają zapraszać Donalda Tuska, jak mogą mu powiedzieć, co ma robić. Tusk prowadzi politykę proniemiecką – stwierdził w RMF FM Marcin Mastalerek, szef gabinetu Prezydenta RP. I dodał jeszcze, że "Tusk miał rozgrywać wszystkich w Unii Europejskiej, a sam został ograny".

Tyle że Andrzeja Dudy też nie zaproszono. Co naprawdę zaskakujące, Polska została pominięta w dyskusji o przyszłości Ukrainy, a do tej pory była w niej kluczowym graczem. Przynajmniej tak to mogło wyglądać.

Polska pominięta w Berlinie? "Nie tylko Scholz decydował"

– Pokazuje to pewne załamanie w polskiej polityce zagranicznej – mówi dla naTemat dr Janusz Sibora, historyk protokołu dyplomatycznego.

Te zdjęcia z Berlina pokazują wielką czwórkę. Wygląda to, jak koncert mocarstw i nas przy tym stole nie ma. Nasza nieobecność to pewien szok dla społeczeństwa w Polsce. To pokazało jednak naszą krótkowzroczność. Dr Janusz Sibora

Nasz rozmówca wskazuje na drugie dno w tej sprawie. Jego zdaniem Tusk przelicytował w krytyce Scholza po wprowadzeniu kontroli granicznych.

– To było zbyt ostre, ale przede wszystkim mało dyplomatyczne. Dziwne, że wszyscy się na to godziliśmy, kiedy trwały mistrzostwa Europy. Zresztą oni mogli łatwo odbić piłeczkę w tej sprawie, że to my mamy "dziurawe sito", a oni muszą wprowadzać restrykcje. Wizerunkowo Tusk stracił na tym u Scholza – stwierdza Sibora.

Media za Odrą też zauważają, że o ile zaraz po zmianie władzy w Polsce przyszedł czas na nowe otwarcie w stosunkach polsko-niemieckich, o tyle teraz widać pewien dystans.

"Tusk okazuje się w coraz większym stopniu krytykiem Niemiec. Widać to w takich tematach jak zbrojenie, polityka energetyczna czy właśnie migracje" – napisał dziennikarz "Die Welt" Philipp Fritz. Zaznaczył, że Niemcy są dla polskiego premiera "odstraszającym przykładem niesterowalnej polityki migracyjnej".

Brak zaproszenia dla Polski? "Decydują Amerykanie"

Kulisy planowania rozmów w Berlinie mogą być jednak inne, niż zakłada to prawicowa narracja. I wcale nie musi tu chodzić o kanclerza Niemiec w roli głównej.

– Decydujący głos przy tego typu spotkaniach mają zawsze Stany Zjednoczone. Gdyby chciały naszej obecności i zależałoby im na tym, to bylibyśmy tam obecni. Spotkanie było w Berlinie, ale to na pewno było konsultowane – zauważa Sibora.

Ekspert przekonuje, że w tej sprawie nie tylko Scholz decydował. – Głównym gościem był prezydent USA. To powinien wyjaśnić ambasador Mark Brzezinski – proponuje w rozmowie z nami. Nawiązując do tematu spotkania w Niemczech, nie ma wątpliwości, że "dyplomatycznie wykopywany jest pewien dyplomatyczny rów między Polską i Ukrainą".

Z drugiej strony specjalista od historii protokołu dyplomatycznego analizuje skład tej wspomnianej już "wielkiej czwórki".

– Złośliwie można powiedzieć, że spotkał się tam Joe Biden, czyli odchodzący prezydent USA, Emmanuel Macron, którego pozycja po wyborach nie jest silna i Olaf Scholz, po wyborach w Turyngii i Saksonii z jeszcze słabszą pozycją. Do tego premier Wielkiej Brytanii, który też ma problemy wizerunkowe. Siła polityczna tego spotkania nie była duża – ocenia.

Być może Amerykanie kalkulowali w ten sposób, że tego doceniania Polski jest już za dużo. Suma gestów za nasze zakupy w USA i przysłanych żołnierzy była już spora. Pokazali nam, że nie należymy do pierwszej ligi i naszą realną pozycję. I że nie jesteśmy wśród tych, którzy rozdają karty. Dr Janusz Sibora

Tłumaczy też, że sama obecność prezydenta USA przemawiałaby za tym, że z naszej strony musiałby pojawić się prezydent. Była to jednak wizyta robocza, więc z uwagi na to, w taką delegację mógłby udać się również premier.

Sibora nawiązuje też szerzej do polskiej polityki zagranicznej. – Ja uważam, że my uprawiamy dyplomację przesiadkową. Cieszyliśmy się, że odwiedza nas po latach premier Indii, ale dlatego, że musiał jechać do Kijowa – przypomina.

Dodajmy jeszcze, że rozmowy przywódców w Berlinie skończyły się ogólnymi deklaracjami. – USA i Niemcy są ważnymi sojusznikami Ukrainy w walce o jej przeżycie – powtarzał Biden. – Będziemy stali po stronie Ukrainy tak długo, jak będzie trzeba – zapewniał z kolei Scholz.